Kazimierz Braun pisząc "Tamarę L." miał znakomity pomysł. Tę pomysłowość wykazał już w poprzednich sztukach "Helenie" i "American Dream". W "Helenie" tym wiodącym pomysłem było życie naszej słynnej aktorki Heleny Modrzejewskiej, teraz równie słynnej malarki Tamary Łempickiej. A więc temat, uniwersalny. Dotyczy powszechnie znanych artystek, które sięgnęły po światowy laur. Zdobyły go. Za jaka cenę? Oto jest pytanie. Ten temat zdaje się nurtować autora najwięcej. Przewija się przez wszystkie jego sztuki. Jest to oczywiście problem emigracji. Walki w obcym świecie o uznanie i rangę dla swego zawodu. W tym wypadku chodzi o malarstwo, ale obraz jest szerszy. Obrona wyższych wartości duchowych przed miałkością życia nie jest li tylko sprawą malarki Łempickiej, jej córki, czy siostry zakonnej, ale również aktorek, które w tej sztuce grają. Marii Nowotarskiej i Agaty Pilitowskiej-Borys. Jest sprawą każdego z nas. Codziennie przecież stajemy wobec wyboru: mieć czy być? Duch droższy czy chleb? Przyziemna krzątanina, czy twórcza kreacja.
Kazimierz Braun niezwykle obrazowo (jak przystało na sztukę o malarce) ukazał ten problem. świetnie wykorzystał efekt kontrastu. Od pierwszej chwili obserwujemy zderzenie dwóch światów. Młodej, zmysłowej, opętanej seksem i własną wizją malarki z surową i uduchowioną siostrą zakonną. Są jak ogień i woda. Jedna maluje, druga pozuje, ale ta co maluje pozuje więcej. Jest pozerką magiczną. Mistrzynią samokreacji. Niejedną sławę uwiodła, niejedną ofiarę poświęciła na ołtarzu swej sztuki. Egocentryczna i ekscentryczna, nieobliczalna w działaniu, sprzedaje swą artystyczną osobowość nie gorzej niż płótna. Głośno o niej w salonach świata. Życie jej jest jednym wielkim pokazem. Wystawą mody. I wernisażem skandali. Te dwie kobiety dzieli wszystko. Strój, wiek, sposób życia. Tamara kpi z zakazów i przesądów, fruwa jak ptak (błękitny) dumna, że wyrwała się z klatki - Matka Przełożona dobrowolnie się w niej zamknęła. Wspólny obraz jest więc trudny. Przerywany wybuchami malarki, którą roznosi temperament. Krąży nad Matką Przełożoną z pędzlem w ręku, i lekkimi machnięciami kreśli słabości swej duszy. Paleta grzechów jest duża. Skłonność do panów i pań, wyuzdanych orgii, żądza, bogactwa za wszelką cenę, pogarda dla biedy i brzydoty. Do tego alkohol i narkotyki dla wzmocnienia weny twórczej. Artystce wszystko wolno. Jest po to by zmieniać świat i pchać go na nowe tory. Zgodnie z hasłem futurystów, co w potędze maszyn i pędzących aut widzą symbol nowej ery. Tamara L. tworząc nowoczesny prąd? "Art Deco" uważa się za arcykapłankę wyzwolonej sztuki. Stąd ten błękitny bugatti, znak firmowy niejako. Za kierownicą tego luksusowego kabrioletu (którego w rzeczywistości nie miała) uwieczniła się demonstrując, że mknie pewnie ku nowym czasom.
Wszystko w tej sztuce ma swą funkcję i uzasadnienie. Autor misternie splótł obraz ze słowem traktując malarstwo Łempickiej jako element akcji. Każdy kolejno wyświetlony portret malarki odsłania jej nową twarz. Posuwa akcję do przodu. Obraz jak rekwizyt wspiera tekst. Tak dzieje się, gdy patrzymy pod koniec pierwszej części na portret Matki Przełożonej. Zaskakująco dramatyczny, tak inny od dekoracyjnego malarstwa Łempickiej. W drugiej części autor nie gubi tego wątku. Ten portret staje się obsesją malarki. twierdzi, że Matka Przełożona rzuciła na nią czar i prześladuje po latach. Dowód na perfekcję warsztatu dramaturgicznego Brauna. Przysłowiowa strzelba Czechowa wypaliła.
Agata Pilitowska-Borys jako młoda Tamara L. jest świetna. Pasuje do tej roli zarówno zewnętrznie jak i wewnętrznie. Ze swobodą przechodzi od naglych, histerycznych wybuchów do cichych zwierzeń. W pełni przeistacza się w drugiej części sztuki, gdzie gra lekarkę, córkę Tamary L. - która cierpliwością i troską odpłaca swej niezbyt czulej matce za brak serca w młodości. Teraz wobec zbliżającej się śmierci rozgoryczona Tamara L. robi rachunek sumienia. Z dawną megalomanią nie przyjmuje do wiadomości, że nie jest już tą podziwianą arcykapłanką sztuki - ale widzi również swoje błędy. Rozumie, że złym bogom służyła. Z goryczą stwierdza, że jej futurystyczną wizję przechwycili dyktatorzy i użyli do swej zbrodniczej machiny. Błękitny kabriolet zamienił się w czołg. Tamara L. na emigracji w Meksyku u podnóża wulkanu, który erupcją swych pyłów dusi ją i zabija zastanawia się, co ją skłoniło do tej wiecznej ucieczki. Strach przed wojną i dyktaturą, czy lęk przed samą sobą. Własną samodestrukcją.
W tak pomyślanym odwróceniu ról Maria Nowotarska, niezwykle oszczędna i przejmująca Matka Przełożona w pierwszej części, mogła się zmienić w dawną histeryczną, kapryśną i nieznośną Tamarę L jaką poznaliśmy w wykonaniu Agaty Pilitowskiej - Borys. Ona zaś sama z pokorą opiekująca się umierającą matką przejęła niejako rolę siostry miłosierdzia. Ta kontynuacja charakterów w innej obsadzie stworzyła dla aktorek nowe możliwości.
Wspaniale wypadł pokaz dawnej świetności Tamary L. w którym Maśria Nowotarska pokazała pełną gamę swych aktorskich środków od tańca do różańca, a raczej w tym wypadku odwrotnie. Gdy ożywiona dawną werwą wskazała na portret z czasów młodości krzycząc: - To ja! Taka byłam! I w geście rozpaczy odwołała się do Tamary, której już nie ma była prawdziwie wielka. Ujrzeliśmy teatr najwyższych lotów.
O ile dyskurs aktorek w pierwszej części ma charakter ogólny i metafizyczny ze świetną pointą, gdy to Matka Przełożona po tych wszystkich ekscesach Tamary z pokorą dżwiga jej stelaż jak krzyż Pański - o tyle dialog drugiej części jest konkretny. Dotyczy stosunku matki i córki, a więc spraw z natury nam bliższym. Ich pożegnalna rozmowa, gdy Tamara L. pragnie by jej prochy, zgodnie ze starą indiańską legendą wrzucone zostały do krateru, bo wtedy mimo grzesznego życia ma szansę zmartwychwstać i pójść do nieba należy do najlepszych w sztuce. Ta obrazowość znów niezwykle pasuje do portretu malarki, której na wulkanicznym temperamencie i erupcji ta\lentu nie zbywało. Sztuka napisana jest żywym językiem pełnym poetyckich zwrotów i błyskotliwych zdań, które zapadają w pamięci. Daje dużo do myślenia. Jest to niewątpliwie najbardziej dojrzały utwór teatralny autora "Heleny". Jego "Tamarze L." wróżę długi żywot sceniczny. Rzadko bowiem zdarza się tak dobrze napisana dwuosobowa sztuka. Kazimierz Braun dowiódł, że umie po mistrzowsku budować postacie i zaskakiwać. Mnie jednak zaskoczył najbardziej on sam, zmieniając się z reżysera w dramatopisarza.
Kiedy spotkaliśmy się na premierze mojejsztuki "Klik - Klak" w 1972 roku, którą wtedy jako dyrektor teatru w Lublinie reżyserował, nigdy nie przypuszczałem, że spotkam go na premierze w Toronto w charakterze autora. Wtedy tę lubelską premierę zapamiętałem jeszcze i stąd, że wraz z nią narodziła się Kazimierzowi Braunowi córka. Wówczas jej nie widziałem i zobaczyłem dopiero tu. w Mississauga. Na światowej prapremierze "Tamary". Řycie lubi robić niespodzianki nie gorzej niż fantazyjna hrabina Łempicka.
Na popremierowym spotkaniu w Konsulacie Kazimierz Braun zwierzył się,’ że w zasadzie Agata Pilitowska-Borys była matką chrzestną tej sztuki. Bo ona pierwsza podsunęła mu ten pomysł: Wyczuła, że w roli młodej malarki najbardziej się spełni. Jak Tamara Łempicka więc sama się wykreowała. Wykazała tym większą intuicję ode mnie. Bo ja wielokrotnie przechodziłem ulicą Yonge, patrzyłem na obraz Łempickiej w witrynie sklepu i nic mi to nie mówiło. Ot autoportret artystki w aucie i już. A pomysł jak zwykle leżał na ulicy. Trzeba go byłe tylko podnieść i zanieść do kogo trzeba. Agata zaniosła do Kazimierza Brauna, z którym pracowała już dwukrotnie. Uznała, że do trzech razy sztuka i wygrała. A my wraz z nią.
Reżyserował ten spektakl sam autor, co nie dziwi, a bardzo dobrą scenografię stworzyła Joanna Dąbrowska, która jeszcze raz udowodniła, że potrafi inwencją pokonać zgrzebne warunki sceny. Wspierał ją dzielnie jej mąż Jarosław Dąbrowski. Podobnej sztuki dokonał producent przedstawienia Jerzy Pilitowski, twórca oprawy muzycznej Stan Borys, realizator światła i dźwięku Krzysztof Sajdak, którego asystentem był Maciej Lis, co podkreślam z satysfakcją, bo reprezentuje on trzecie pokolenie tej niezwykłej rodziny, która wierna swemu powołaniu z uporem dba o to, by duch nie zaginął w naszej przyziemnej krzątaninie na emigracji. Dzięki jej pasji i wysiłkowi mamy w Toronto profesjonalny teatr, czym nie każda grupa etniczna może się poszczycić.
Na wspomnianym przyjęciu w Konsulacie Maria Nowotarska tym razem w roli dyrektora artystycznego dziękując autorowi i wszystkim sponsorom przypomniała, że jest to już czterdzieste przedstawienie "Salonu Muzyki i Poezji" Polsko-Kanadyjskiego Towarzystwa Muzycznego. A Konsul Generalny Wojciech Tyciński podkreślił, że jednym z głównych sponsorów tego przedstawienia jest Senat RP - rzecz dotąd bez precedensu w Toronto. Wielki to zaszczyt i wyróżnienie, warto jed ’nak przy tej okazji upomnieć się o profesjonalną salę dla tego profesjonalnego teatru. Zarówno bowiem nasza sławna malarka Tamara Łempicka jak i realizatorzy tego ambitnego przedstawienia zasłużyli na lepszą ekspozycję swej sztuki. To pewne.
Kultura. W klasztorze i pod wulkanem.